Zawsze tak mam. Jak się poużalam nad sobą, to natychmiast okazuje się, że komuś tam się życie po raz kolejny posypało, inny ktoś umiera na wyniszczającą chorobę, a pierwszy kliknięty w internetowej gazecie artykuł opowiada o tym, że świątecznym marzeniem wielu emerytów w dwudziestopierwszowiecznym mieście stołecznym Warszawa, jest jasiek z dwoma poszewkami i kostka prawdziwego masła.
I jak w takiej sytuacji pielęgnować swoje życiowe nieszczęścia? No powiedzcie mi, no JAK???
Przecież woda nie leci, dziury załatane, a ubezpieczalnia zapłaci za resztę remontu, który dopiero na wiosnę, więc ze trzy miesiące mamy względny spokój. No BB chamsko się odszczekuje, fakt. A Piter naprawdę chwilami kwalifikuje się do natychmiastowej eksmisji. I w ogóle życie takiego chodzącego ideału, comme moi, wśród tych ludzi, jest niekwestionowanym wyzwaniem. Ale nie marzę o welurowym dresie, siedząc na onkologii dziecięcej, ani nie wpisuję na listę kawy rozpuszczalnej „żeby choć przez chwilę poczuć się w święta, jak w tej reklamie”, prawda?
Więc może pozabijam ich wszystkich dopiero po Wielkanocy, jak ziemia w ogródku rozmarznie, a póki co popatrzę na stronę Stowarzyszenia Pomagamy Seniorom albo namówię chłopaków na wizytę w Przynieś-Wynieś-Porozmawiaj . Jak się przenosi uwagę na innych, to jakoś łatwiej człowiekowi dojść do wniosku, że jego problemy naprawdę nie są końcem świata.
Rozejrzyjcie się po swojej okolicy. Tej w realnym świecie, albo w wirtualnej rzeczywistości, do której zaglądacie. Może wpadnie wam w oko coś, co bardzo skutecznie zmniejszy własny ból istnienia. Choćby na krótko.
© 2023, Jo. All rights reserved.