Jestem w samym środku świątecznego tornada. Chociaż chyba bardziej twistera, bo zmiany sytuacji następują po sobie, jak kolejne porywy wiatru. Chciałabym powiedzieć, że wychodzę na prostą, ale boję się zgrzeszyć nieuzasadnionym entuzjazmem. I właśnie w takich okolicznościach dostaliśmy od Madre grzybki.
Suszone. Nawet w drobnej postaci, więc nie trzeba ich za bardzo siekać. Rozmowa wyglądała tak:
Madre: Chcesz suszone grzybki? Bo ja przecież wyjeżdżam, a tobie się przydadzą?
Ja: A skąd ty masz grzybki?
Madre: Ze sprawdzonego źródła. Jak przyjedziesz w piątek, to byś wzięła.
Ja: Co to za sprawdzone źródło?
Madre: [cisza]
Ja: Malwinka zbierała?
Madre: [cisza… a po chwili] Nie… Michał z teściem.
Rozmawiam z Key.
Key: Zaraz umrę ze śmiechu. Bo ja jej powiedziałam: „Skąd mam wiedzieć, że nie są trujące?”.
Więc tak siedzimy z Piterem nad tymi grzybkami i się zastanawiamy. Zemsta? No ale skąd Michał miałby wiedzieć, że Madre da nam te grzybki? Aaa… Madre… Może chcieli wyeliminować Madre? Zyskaliby na tym jej mieszkanie… To ma sens! Tylko dlaczego Madre dała mi te grzybki? Wyeliminowanie mnie nie przyniesie jej żadnej korzyści! Można nawet przyjąć, że wręcz przeciwnie: nikt jej nie odbierze z lotniska, jak będzie wracać ze świąt! Więc jednak zemsta. Bo zemsta nie kieruje się logiką.
Na wypadek, gdybyśmy się nie spotkali po świętach: spisujcie przepisy z Oberżyny! Jak mnie szlag trafi, nikt nie odnowi hostingu i cały blog zniknie w niebycie.
© 2024, Jo. All rights reserved.