Czytanie ze zrozumieniem bywa trudne, a czasami jego deficyt, w połączeniu z arogancją, może być naprawdę irytujący.
Na przykład ktoś czyta: Asystent Osoby Niepełnosprawnej i myli mu to się z asystentem z MOPSu, wysyłanym do patologicznych rodzin wychowawczo niewydolnych i niezaradnych życiowo. Takich, za przeproszeniem, usrała się bida i płacze, którym trzeba powiedzieć, gdzie pójść po jaki zasiłek, zmusić matkę, żeby pokazała się z dzieckiem u lekarza i ułożyć plan działania, bo wiadomo, że sama sobie nie poradzi.
I ja oczywiście jestem wdzięczna za każdą sensowną pomoc i podpowiedź, bo nikt wszystkiego sam nie ogarnia, ale są jakieś granice tej ingerencji w moją prywatność. I jeśli ktoś mi mówi: Jo (czy tam pani Joanno) tu i tu przyjmuje świetny psycholog pracujący z autystami, to ja się chętnie nad tą informacją zastanowię, a może nawet skorzystam. Ale jak mnie psycholog od autystów próbuje na siłę położyć na kozetce, nie pomny podstawowej zasady, że terapia tylko wtedy ma sens, jeśli jej obiekt sam tego chce, to zaczynają się schody. Albo kiedy asystent, który ma być dla mojego syna, w sensie: robić rzeczy zorientowane na niego, zaczyna mi wyjeżdżać z pseudopsychologiczną analizą mojego body lengłidż, a na dodatek poucza mnie, że to ja powinnam się z nim kontaktować, a nie mój mąż, bo „mąż pracuje i nie należy mu przeszkadzać”, to zdaje się, że mamy poważny problem.
Właściwie to jest tekst o stawianiu granic. Ale powiem wam szczerze, że mam trochę dosyć tej ciągłej konieczności zatrzymywania kogoś na odległość wyciągniętego ramienia, bo podchodzi za blisko i na dodatek uważa, że mu wolno. Bo przecież coś z nami jest nie do końca OK, skoro korzystamy ze zinstytucjonalizowanej pomocy. I na ogół te amatorskie analizy prowadzą do wniosku, że Piter, no to jeszcze, może mało zaradny człowiek, ale generalnie w robocie siedzi (chyba muszę przestać żartować, że mąż w call center pracuje…), ale ja – niepracująca od ćwierć wieku gospodyni domowa, to już jestem totalną idiotką, więc trzeba mnie pouczać i za rękę prowadzić, bo inaczej zginę.
I ja się tak zastanawiam: jakim cudem, do ciężkiej cholery, przeżyłam te ćwierć wieku z autystycznymi dziećmi, wyprowadzając je do obecnego stanu i kończąc te wszystkie ich szkoły? Przecież skoro jestem taką kretynką, to obaj Panicze powinni siedzieć w kącie, tępo patrząc na ścianę i kiwając się w rytm choroby sierocej…
Ale może za głupia jestem, żeby to zrozumieć.
© 2023, Jo. All rights reserved.