Wydawało mi się, że coś tu jednak nie do końca jest OK. Przez dwa miesiące lekarz, do którego Piter woził Jakuba, zlecał różne badania, ale nie przepisał żadnych leków przynoszących ulgę w cierpieniu. Dopiero na wyraźną prośbę rodziców Kuba dostał jakiś ohydny żel, który miał łagodzić dolegliwości na tyle, żeby dało się cokolwiek zjeść.
Może przesadzam, ale wydaje mi się, że kiedy zgłasza się pacjent z dotkliwymi dolegliwościami, to równolegle z diagnozowaniem powinno iść jakieś doraźne, objawowe zaopiekowanie się nim w chorobie!
To, że żel jest ohydny, odkryłam, kiedy przez dwa dni cierpiałam koszmarne katusze i myślałam, że umieram. Nie dość, że nie mogłam jeść, to po prostu dusiłam się. I pomyślałam, że jeśli Kuba chociaż w części ma takie problemy, jak ja, to trzeba coś z tym zrobić natychmiast. Nie kiedy pani doktor odkryje źródło jego choroby.
Tak, zmusiłam męża groźbami karalnymi do zmiany lekarza. Znalazłam nawet odpowiednią poradnię (polecaną nam wcześniej przez Matkę Chrzestną Pomeza i odrzuconą przez Pitera „bo przecież mamy Luxmed”). Dalej poszło Jakubowym fartem: wolny termin następnego dnia, lekarz empatyczny, traktujący niemówiącego pacjenta z kulturą, zadający konkretne pytania, udzielający wyczerpujących wyjaśnień i… ordynujący leczenie na najbliższe trzy miesiące (oprócz dodatkowych badań).
Zobaczymy jakie będą efekty i do czego dojdziemy w dalszym diagnozowaniu, ale wyszliśmy z gabinetu z ulgą i uczuciem otoczenia opieką. A to w obecnej chwili jest dla nas na wagę złota.
Mnie to kiedyś wykończy.
© 2023, Jo. All rights reserved.