
Jestem wielką fanką Teddy’ego, a z jego piosenek na palcach jednej ręki policzyć mogę te, które mi nie przypadły do serca, ale koncert na Narodowym zdecydowanie wykracza poza moje możliwości. Zasadniczo w każdym aspekcie: finansowym, czasowym, zdrowotnym. No i na dodatek nie cierpię masowych imprez…
No to posłucham sobie płyt (zwłaszcza, że przecież znalazłam tego walkmana…). Ja wiem, że to nie to samo, co udział w koncercie, ale musi mi wystarczyć.
Problem mam inny: nie potrafię wybrać jednego utworu do zakończenia tego wpisu… Dwie ostatnie płyty musiałabym tu wrzucić w całości, a tego nikt by nie wytrzymał.
Moja muzyczna przygoda z Sheeranem zaczęła się od zajeżdżonego na śmierć Perfect (kiedy to zakochałam się w toskańskiej wersji z Bocellim, a potem z ogromnym zdziwieniem odkryłam, że angielska wersja samego Sheerana jest o niebo lepsza) ale to Photograph był tym, który zapętlałam i słuchałam bez umiaru. No i te wszystkie irlandzkie folkowe nuty w Galway Girl czy Nancy Mulligan… Lubimy… Przecież wiecie, że w głębi duszy jestem starą celtycką druidką…
A jeszcze ostatnio trochę się bujam przy anglo-hiszpańskich pobrzękiwaniach w duecie z J Balvinem…
Hm… Niech będzie coś z przesłaniem. Każdy ma taką mantrę, jaka jest mu potrzebna 😉
© 2022, Jo. All rights reserved.