Zapytany przez dziennikarkę, czy prowadzi dziennik wdzięczności, Hugh Grant odparł: „Nie bądź niedorzeczna!”. I faktycznie: taki dziennik, szczególnie w połączeniu ze słowem „praktykowanie”, kojarzy się z pseudoterapiami prowadzonymi przez nawiedzone trenerki personalne po trzech internetowych kursach.
Oprócz trenerek, motywacyjnych filmików na YT i żenujących cytatów wyskakujących przy skrolowaniu insta, a także rynku zawalonego różnego rodzaju notesami do zaznaczania odpowiednimi kolorami okienek w diagramach, mamy też tę nieznośnie pozytywną Ziemiankę Pollyannę, znajdującą we wszystkim nowe, obiecujące możliwości… A, nie – to było o Lilo… Zresztą nieważne, obie doprowadzały człowieka do obłędu swoim optymizmem życiowym… Ale cała koncepcja codziennego szukania pozytywów, nie do końca jest idiotyczna. Sprawdziłam.
Zacznę od wdzięczności. Bo od wdzięczności wszystko się zaczyna. Myślę, że trudno być wdzięcznym tak w ogóle. Wdzięczność z reguły adresujemy do kogoś. Jeśli wierzymy w jakieś siły wyższe, to mamy problem z głowy. Kiedy mamy na myśli konkretną sytuację i osobę – też nie trzeba się z tym adresowaniem wdzięczności wysilać. Ale komu być wdzięcznym za ładną pogodę i spacer brzegiem morza? Albo godzinę pracy w ogródku, kubek gorącej czekolady, czy wieczorny relaks przy kominku z kieliszkiem wyśmienitego wina? Chciałabym być wdzięczna tak w ogóle, ale że nie potrafię, to te miłe, podnoszące na duchu chwile, nazwałam na własny użytek PLUSami.
Bo PLUSy są potrzebne. OK, możecie je nadal nazywać wdzięcznością, nie obrażę się. PLUSy są potrzebne dla higieny psychicznej. Zwłaszcza kiedy psychika nam siada i jesteśmy przekonani, że całe nasze życie jest do bani i właściwie równie dobrze moglibyśmy od razu umrzeć, skracając tę udrękę. Znacie ten chwyt z kolorami? „Rozejrzyj się po pokoju i zapamiętaj wszystkie czerwone rzeczy. Teraz zamknij oczy. Wymień wszystko niebieskie, co się w tym pokoju znajduje.” No to w życiu jest tak samo. Jeśli skupimy się na minusach, może nam się wydawać, że plusów nie ma. A skupimy się, bo nasz mózg tak działa. Wyłapuje zagrożenia, żeby skierować na nie naszą uwagę i nas uratować. Głupi jest czasami, bo uważa, że pozytywy można sobie darować w walce o przetrwanie. Najwyraźniej nie zaliczył żadnego internetowego mindfullnesa. Bo nie doładowując plusami życiowych baterii (zaraz ktoś się tu przyczepi – i pewnie będzie to mój mąż magister inżynier elektronik, że doładowywać, to można akumulator, nie baterie…) nie da się walczyć z minusami. Nie ma czym. Zatem te plusy są ważne i to bardzo.
Kilka razy dopadły mnie głupie łańcuszki w rodzaju: każdego dnia wpisz trzy pozytywne rzeczy, jakie cię spotkały. I oczywiście nikt nie chciał się w nie bawić. Ale jak się nad tym zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że one wcale nie są takie głupie! Zaczęliśmy z BlueBoyem zapisywać sobie te pozytywy i okazało się, że mamy ich całkiem sporo! Czasem trzeba się wysilić, nie powiem. Ale im dłużej to robimy, z tym większą łatwością przychodzi nam zauważanie dobrych rzeczy dokoła. A trudno być zgorzkniałym i na wiecznym wkurwie, jeśli wieczorem z bilansu wychodzą nam przyjemne życiowe zdarzenia.
Spróbujcie. Na własny użytek. Możecie być zaskoczeni rezultatem. Ja byłam. I może właśnie dlatego jakoś idę przez życie, chociaż umówmy się: w rozdaniu nie dostałam najlepszych kart.
© 2025, Jo. All rights reserved.