Myliłam się. Nie miałam racji. Dzień Kobiet jest potrzebny.
Ale nie ten marketingowo-obyczajowy, byle odfajkować, „kupić swojej kobiecie” kwiatka czy tam inne brylanty i mieć temat na rok z głowy. Tylko ten prawdziwy, zwracający uwagę na nadal istniejące nierówności społeczne.
Co tu dużo mówić – nie miałam racji. Pewnie dlatego, że od lat żyję w szklanej bańce, w której chyba jednak rządzą kobiety. Rządzą z konieczności, bo to one na ogół zostają z niepełnosprawnymi dziećmi i domem na głowie. Niekoniecznie dlatego, że faceci odchodzą. Czasami po prostu muszą zająć się zarabianiem pieniędzy na życie. Więc kobieta staje się takim żywym, klasycznym stereotypem: matki chodzącej z dziećmi po lekarzach, wysiadującej na szkolnych korytarzach i ogarniającej dom, w każdym jego aspekcie. Bo u lekarzy z dziećmi są matki, w szkole są matki, zakupy robią matki, te same matki jeżdżą na terapie, siedzą w szpitalach, chodzą na protesty oraz ponoszą społeczne i zawodowe konsekwencje izolacji.
U nas jest inaczej. Każdy zajmuje się tym, czym może. Nie patrzymy na płeć. Bywa, że Piter gotuje, a ja wbijam gwoździe. Co za różnica, jeśli tak będzie sprawniej? I pewnie przez to zapomniałam, jak wygląda świat na zewnątrz. A nie powinnam. Bo na zewnątrz kobiety nie zawsze traktowane są na równi z mężczyznami. Również przez same kobiety. Bo nadal one są ofiarami przemocy częściej, niż mężczyźni. Bo nie bez powodu w Italii stoją czerwone ławki z datami protestów. Bo nadal mniej zarabiają, mając te same kwalifikacje. I trudniej im robić karierę zawodową równolegle z macierzyństwem. Mężczyzny nie pyta się na rozmowie o pracę, czy zamierza w najbliższym czasie mieć dzieci, prawda? I raczej nikt nie powie: „Ale ON ma w domu bałagan!”, nawet jeśli w tym domu mieszka jedna kobieta i trzech mężczyzn.
I dopóki to się nie zmieni – Dzień Kobiet jest potrzebny.
© 2023, Jo. All rights reserved.