Podobno teraz jest moda na kalendarze adwentowe. Nie wiem, nie śledzę, ale faktycznie od paru lat wysypują się wokół jak puch z poduszki i są zdecydowaną oznaką przejścia na czas świąteczny.
U nas kalendarze adwentowe są tradycją od połowy lat osiemdziesiątych i przez wieki związane były z dziećmi, mandarynkami i kolonialnym sklepem Leonarda w Łodzi. W tamtych czasach same zakupy u Leonarda niosły świąteczny klimat, a w połączeniu z rzadko kupowanymi dobrami i będącym dla nas wielką nowością kalendarzem z czekoladkami sprawiały, że święta przychodziły wcześniej.
Ciekawa byłam, czy teraz, kiedy kalendarze można kupić w każdym spożywczaku, nadal mają ten świąteczny urok? Ale wystarczyła jedna sugestia, że chłopaki, no może już wystarczy, nie jesteście dziećmi!, abym pod groźbą rozpatrzenia moich przewinień przez Trybunał w Strasburgu raz na zawsze zaniechała podobnych insynuacji i po prostu dokonywała pod koniec listopada odpowiedniego zakupu.
Adwent uważam za rozpoczęty!
PS.
Sezon na argumenty w rodzaju: „No nie wiem, nie wiem… A MIKOŁAJ PATRZY!” również.
© 2022, Jo. All rights reserved.