Jak wiecie: mąż mnie od lat leczy u weterynarza. I chociaż zapewne większość z was ma mocno sceptyczną opinię na temat szarlatanerii w postaci bioenergetyki oraz homeopatii, pozostanę przy twierdzeniu, że na tym świecie jest wiele rzeczy, o których akademicka nauka nie ma pojęcia, albo które ubiera w naukowe parametry po wielu latach badań.
Wątek pierwszy…
… jest żartem z gatunku humour noir chociaż właściwsze by tu było black humor, bo zdecydowanie bliżej mu do angielskiego sarkazmu. No wiecie: mąż bezskutecznie szukający sposobu na bezpieczne (dla niego) wyeliminowanie żony… te wszystkie arszeniki i stare koronki, Panny Marple i Sherlocki Holmesy. I cała gama opowieści z (naszego) życia o nieudanych sposobach Pitera na wyprawienie mnie do lepszej rzeczywistości. OCZYWIŚCIE IRONICZNYCH. Ja po prostu od zawsze miałam skłonności do angielskiego humoru i im trudniejsza sytuacja, tym bardziej mi się on włącza.
Czy naprawdę muszę to wyjaśniać?
Wątek drugi…
… jest opowieścią o bolesnej walce z niedyspozycją zdrowotną. Mojej i moją. Uniemożliwiającej normalne funkcjonowanie. Opornej na leczenie. Albo nie dającej się leczyć w standardowy sposób. Bo na przykład reakcja na leki wyklucza ich stosowanie. Ale to już dobrze wiecie, więc nie będę się powtarzać, bo to nudne, jak cholera.
No i tak się złożyło, że ostatnio jest źle. Tak naprawdę źle. I nie bardzo można coś na to poradzić. Więc mój derogi (patrz: Kabarecik Olgi Lipińskiej i Pan Piotruś) mąż po pierwsze zafundował mi bioelektrody LifeWave, a po drugie kupił wreszcie przepisane przez homeopatę preparaty. I możecie sobie mówić, co chcecie, ale LW nie raz stawiały nas na nogi i w zasadzie jedyną ich wadą jest cena, a co do homeopatii sama osobiście byłam świadkiem załatwienia na cacy ropnej anginy w dwa dni, więc powiedzmy, że wolałabym, aby każdy pozostał przy własnych doświadczeniach, a nadal będziemy mogli się wzajemnie kochać 4 ever.
Mnie osobiście jest wszystko jedno. Może być nawet voo-doo i fińskie pajacyki z indiańskim szamanem. Byle dożyłabym kolejnych urodzin, najlepiej własnych (bo moje są pierwsze w kalendarzu, więc będzie najdłużej).
A tak się składa, że LW mamy od naszego weta, a homeopatka to jej córka. Więc kiedy na koniec zobaczyłam ten arszenik, to naprawdę byłoby dziwne, gdybym nie miała skojarzeń, jakie miałam. Nie uważacie?
© 2023, Jo. All rights reserved.