… śpiewała Marilyn i zupełnie nie wiem dlaczego zdjęcie z mojego niedawnego wpisu blogowego, niektórym nasunęło takie właśnie skojarzenie. Tymczasem moim najlepszym przyjacielem jest – i to od wielu lat – zamrażarka.
Serio. Od lat ratuje mi życie i zdrowie psychiczne. Przede wszystkim dlatego, że nie wszyscy u nas wszystko jedzą i albo mam jedną porcję jakiegoś innego dania, albo muszę gotować to, co cała rodzina zje. I tak robiłam długi czas, aż pokonały nas krewetki, których nigdy nie mogliśmy sobie przygotować, bo dzieci nie jadały.
To moje gotowanie dwóch lub trzech wersji obiadu było powodem rodzinnych kpin i szyderstw, bo nikt nie zastanowił się przez chwilę nad tym, że to naprawdę jest dobre rozwiązanie. Z pewnością lepsze, niż nieustanne awantury przy stole. Dodam, że awantury z góry skazane na porażkę, bo autysty nie da się zmusić do zrobienia czegoś, czego zrobić nie chce. Sprawdziłam. Empirycznie. Wielokrotnie. Nie polecam.
Zatem gotowanie większych porcji wszystkiego, co można zamrozić, okazało się idealnym rozwiązaniem. No i przy okazji załatwiało mi inny problem: termosy do szkoły i pracy.
BB obiady w szkole jadł przez rok i stanowczo podziękował, że nigdy więcej. Zatem przez następnych kilkanaście lat swojej edukacji albo wracał na obiad do domu, albo zabierał lunch w termosie. I był bardzo zadowolony. Ja również, bo wiedziałam, że zje coś ciepłego w ciągu dnia.
Jakub w podstawówce i chyba gimnazjum korzystał ze szkolnej stołówki. W liceum odmawiał zabierania czegokolwiek poza jedną kanapką, ale liceum robił w trybie indywidualnym, więc te trzy dni w tygodniu jakoś daliśmy radę przeżyć. W ostatniej szkole (i potem w klubie) dał się przekonać do obiadu na wynos i zabierał termos.
No i został nam Piter, który też od pewnego czasu uznał wyższość domowych obiadów nad burżujskim stołowaniem się w galeryjnych fast foodach (bo jego biuro mieściło się w pobliżu Galerii Mokotów), a koronnym argumentem w tej decyzji był jednak aspekt finansowy. Dokupiliśmy zatem trzeci termos oraz szałowy lunchbag.
Zresztą lunchbagi to temat na oddzielną opowieść, bo my tu dzisiaj przecież rozmawiamy o zamrażarce. Zamrażarka nieraz ratowała nam życie również w sytuacjach kryzysów finansowych i chyba nie zdarzyło się nam wyczyścić jej do gołego lodu. Chociaż czasami faktycznie powinno się to zrobić, dajmy na to przed okresem świątecznym, kiedy dla bezpieczeństwa i wygody rozkładam sobie pracę na kilka tygodni. Mrożę wszystko, co da się zamrozić. Zupę grzybową i pierogi. Wigilijną kapustę i kompot z suszu. Obiady na czas, kiedy będę zajęta pieczeniem ciast, a indyk zajmie mi pół blatów roboczych w mojej mającej pięć metrów kwadratowych kuchni. Och ile mi to oszczędza nerwów w dość nerwowych czasach!
Czy my mamy połowę października??? Pfff… Trzeba by zrobić trochę miejsca w zamrażarkowych szufladach, bo przecież zaraz będziemy ich potrzebować!
© 2023, Jo. All rights reserved.