
Podobno w życiu trzeba wszystkiego spróbować choć raz, poza kazirodztwem i tańcami ludowymi. Chociaż niektórzy twierdzą, że chodzi o tańce ludowe i haggis. Ale tym razem porozmawiamy o cyrku.
Bo właśnie cyrk zaparkował ostatniej nocy koło naszego osiedla.

Nigdy nie byłam w cyrku.
I prawdę mówiąc nie zamierzałam tam się pakować. Nie chciałabym uogólniać, bo pewnie różnie bywało w różnych cyrkach z traktowaniem czworonożnych podopiecznych, ale tresura trzymanych w cyrkowych klatkach dzikich zwierząt nie bardzo mnie zachęcała. I nawet sobie z małżonkiem kiedyś żartowaliśmy, że pójdziemy do cyrku, kiedy będą w nim występować wyłącznie ludzie.
No to występują.
BlueBoy parę razy włączył się w nurt odwiecznej żądzy chleba i igrzysk i coś tam napomykał, że chciałby choć raz zobaczyć, jak wygląda cyrk. Bo i cyrk w Biurze detektywistycznym Lassego i Mai, i Nagini w Fantastycznych Zwierzętach…
Więc kiedy dosłownie pod oknami (ja żartowałam, że już bliżej nie można, Piter zwracał uwagę, żebym może jednak nie rzucała wyzwania) zaparkował nam cyrk, pomyślałam, że może by mu, temu BlueBoyowi, zafundować bilet?

Wytrwałam w tym postanowieniu do południowego spaceru z Luną (i chłopakami). Ale kiedy przeszliśmy koło cyrkowej kasy, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Że jestem cholerne prosię, żeby nie powiedzieć świnia, bo tak nie można. I nie ma żadnego znaczenia to, że Kuba jeździł z Klubem na różne atrakcje, a BB siedział wtedy w domu. TAK SIĘ PO PROSTU NIE ROBI!!!
Walczyłam jeszcze ze swoim sumieniem z godzinę i się poddałam. Zwłaszcza, że bank oddał nam część pieniędzy – niewielką wprawdzie, ale na bilety wystarczyło. I poszliśmy.
Ku mojemu zaskoczeniu ludzi było niezbyt dużo. To znaczy nie dziwiłam się, że o piętnastej w piątek zebrało się może czterdzieści osób, tylko że dla tej czterdziestki warto było zrobić naprawdę profesjonalne przedstawienie, z ogromnym zaangażowaniem występujących artystów. W każdym razie ja wyszłam z niego absolutnie zachwycona. Serio. I pod ogromnym wrażeniem.
Rewelacyjna piętnastoletnia akrobatka z Ukrainy. Jej również przyciągająca uwagę polska koleżanka. Budzące odwieczne niedowierzanie sztuczki magiczne. Pokaz laserowy. Grupa akrobatów z Konga. I rzucający na kolana Brazylijczycy (tak, to prawda – raz zamknęłam oczy, bo wydawało mi się, że to się MUSI skończyć tragedią). No ja przepraszam, może i bilety nie były tanie, ale każdy z występujących artystów zasłużył na każdy grosz, a nawet i więcej!
Tak, byli też klauni. Nawet zabawni. Ale ja fanką klaunów nie jestem.
Zmarzliśmy, jak psy, bo dałam się zwieść informacji o ogrzewaniu cyrkowego namiotu. Tak bardzo, że dzwoniłam po Pitera, żeby przyniósł nam w przerwie dodatkowe bluzy. Ale chłopaki siedzieli dwie godziny wpatrzeni z zachwytem w przedstawienie. Jeśli mnie zapytacie, czy było warto, odpowiem, że OCZYWIŚCIE!
Natomiast z tymi hołubcami i haggisem chyba jednak sobie odpuszczę…

CYRK ZALEWSKI
PS
Nie wiem dlaczego, jak mówiłam, że mam cyrk pod oknem, to wszyscy mnie dziś pytali: co kto znowu odstawił? Serio.
PPS
Naprawdę nie miałam ochoty na cyrk. Ale po godzinie wyrzucania sobie, że jestem wyrodną matką uznałam, że w cholerę – pójdę, to najwyżej stracę pieniądze i dwie godziny czasu, który i tak bym zmarnowała na pierdoły. Ale przynajmniej z poczuciem zrobienia dobrego uczynku dla dzieci.
© 2022 – 2023, Jo. All rights reserved.