Z jednej strony nie mamy farta do asystentek, z drugiej jednak… Sami oceńcie.
Na wstępie krótkie wprowadzenie. Krótkie. Promisss.
Nie wyrywaliśmy się do szukania asystentki, bo nie bardzo mieliśmy pojęcie, co niby Kuba miałby z nią robić.
Rok temu Jakub pracował indywidualnie z psychologiem (pamiętacie może: klubowa „diagnoza” o psychopatycznych skłonnościach, opinia specjalisty, który po dwóch miesiącach współpracy w najmniejszym stopniu tego nie potwierdził, i w ogóle cała afera zakończona rezygnacją z zajęć). Ta współpraca miała być kontynuowana w Poradni i tu asystent bardzo by się przydał, żeby z Kubą tam jeździć raz w tygodniu, więc się zgłosiliśmy do programu asystencji osobistej osób niepełnosprawnych. Ostatecznie nic ze współpracy z panią psycholog nie wyszło, ale w programie już byliśmy, więc skontaktowała się z nami Fundacja rekrutująca asystentów.
Ponieważ mieszkamy na totalnym odludziu (well…) – nie można było znaleźć kogoś, kto by chciał przyjeżdżać na Błonia Wilanowskie (czyli zasadniczo prawie w Miasteczku Wilanów, tylko dwa przystanki dalej.
Pierwsza kandydatka nie mogła znaleźć terminu, żeby się z nami spotkać. Druga miała za daleko. Trzecia dzień po ustaleniu z nami współpracy znalazła bardziej perspektywiczną pracę. Wreszcie trafiła nam się Pani B, która od pierwszego wejrzenia robiła mi analizy psychologiczne, po dziesięć razy powtarzała to samo, doprowadzając i Jakuba, i mnie do obłędu, nie dawała sobie rady z Kuby frustracją, kiedy np. odmówił wyjścia i generalnie była dla nas dopustem bożym zamiast wsparciem.
Po rozstaniu z Panią B nie mieliśmy ochoty na dalsze eksperymenty z asystenturą, ale zadzwonili do nas z dawnego Klubu Kuby, że mają nabór asystentów i czy byśmy byli zainteresowani. Bo z asystentką Kuba mógłby czasem dołączać do klubowiczów na wycieczkach. A Kuba miał właśnie fazę: chcę wrócić do Klubu, natychmiast.
Pani K najwyraźniej pomyliły się programy i zamiast być wsparciem wg potrzeb podopiecznego, ustalała nam grafik, wymuszając trzy spotkania w tygodniu po pięć godzin. Do tej pory nie wiemy, co on przez ten czas robił, bo Pani K kategorycznie odmówiła siedzenia z Kubą w domu. Przez tydzień zamieniła nasze życie w piekło, spóźniała się na przykład godzinę, albo godzinę później wracała z wyjścia, a potem sobie bez uprzedzenia tę godzinę odbierała. A na koniec walnęła nam diagnozę, z której jednoznacznie wynikało, że Kuba udaje niepełnosprawnego, a my jesteśmy niewydolni wychowawczo.
Pani B pracowała dla Fundacji. Panią K zatrudniało miejskie Centrum Usług Społecznych. Panie urzędniczki z CUSu z wielkim niedowierzaniem przyjęły nasze pytanie o możliwość rozwiązania umowy z Panią K. Do tego stopnia, że osobiście do niej zadzwoniły… Po tej rozmowie zaś… same zaczęły nam szukać kogoś na stanowisko asystentki…
Mówiłam, że mamy nieprawdopodobne szczęście jeśli chodzi o urzędników państwowych? Panie z Urzędu Miasta, ZUSu, Poradni Psychologiczno-Pedagogicznych nie raz ratowały nam życie. Słowo.
Od kilku tygodni Kuba wychodzi raz w tygodniu z Dominiką i Jaśkiem. Do kina, na kręgle, na spacer. Dominika jest w wieku chłopaków, ma mnóstwo zainteresowań wspólnych z naszym młodszym synem. Dlatego towarzystwo wychodzi razem, tworząc bardziej grupę towarzyską, niż pseudopsychologicznodiagnostyczny układ. Trochę to przypomina wolontariat koleżeński, w którym kiedyś braliśmy udział. I ze wszystkich przećwiczonych opcji – ten właśnie najlepiej nam się sprawdza.
Nie wiem, jak będzie dalej. Na razie jest OK. Nawet udało nam się włączyć w to Jaśka, który kategorycznie dystansował się do środowiska brata i nie chciał nawet bywać w jego szkołach na imprezach.
Program trwa do listopada.
© 2023, Jo. All rights reserved.