Wielkie sprzątanie zaczęłam od porządkowania zdrowia. To znaczy: tego, co mi z niego zostało. A ponieważ konwencjonalna medycyna konsekwentnie popychała mnie w stronę drewnianej jesionki, postanowiłam skręcić na wschód i udałam się do akupunkturzysty.
Akupunktura nieodmiennie kojarzy mi się z tą sceną z Mulan, w której Duchy Przodków prowadzą taką konwersację:
– Z moimi dziećmi nie było kłopotów. Wszystkie zostały akupunkturzystami.
– Ale wszyscy nie mogą zostać akupunkturzystami!
Tu Duchów Przodków nie było, natomiast był doktor od akupunktury, który wbił mi dwadzieścia igieł, powiedział, że mogę być nieco osłabiona i kazał wrócić w środę o dziesiątej trzydzieści.
Całe szczęście, że na te atrakcje zawoził mnie mąż (no wiecie: nadal próbuje… skoro poprzednie opcje usunięcia mnie z tego świata nie zadziałały, a głupia kaletka sama się naprawiła, to może igły…), bo o własnych siłach bym do domu nie wróciła.
Teraz leżę i umieram.
Jeśli dożyję środy, to napiszę wam, co było dalej.
© 2023, Jo. All rights reserved.