Skończyłam dziś serię zabiegów. Dziesięć wizyt, dwieście dwadzieścia igieł. Ponieważ było kilka przerw, trwało to miesiąc. I nie powiem – z ulgą jechałam dziś na zabieg, a z jeszcze większą myślałam, że to już koniec. Wprawdzie igły po wbiciu nie bolą, właściwie w ogóle nie powinno się ich czuć, to leżenie w charakterze martwego jeża przez godzinę, trzy razy w tygodniu, było dla mnie pewnym wyzwaniem.
Czy wbijanie igieł boli?
Teoretycznie nie, ale pytacie osobę z nadwrażliwością sensoryczną, dla której czasami zwykły dotyk jest problemem, więc jak by to wam powiedzieć…
Na dodatek od połowy leczenia miałam taką przypadłość, że wiedziałam, które wbicie przejdzie mi lajtowo, a które będzie bolesne. Słowo. Aż mi się śmiać chciało.
Czy to działa?
No właśnie działa. Najlepszym tego dowodem jest to, że BB (i Piter) nadal żyją.
Ponieważ większość moich chorób ma podłoże nerwowe (reszta to skutek skrajnego wyczerpania psychofizycznego), to leczenie miało na celu zregenerowanie mojego systemu nerwowego. I wyciszenie emocji. I to się udało w znacznym stopniu (patrz: uwaga o Piterze i BlueBoyu).
Najkrócej mówiąc: trzeba mocniejszego bodźca, żebym eksplodowała i szybciej dochodzę do siebie. Przestałam się tak szarpać i jak mi coś nie pasuje, to po prostu wychodzę z pokoju, bywa że w trakcie wykonywanej czynności. Nie wdaję się w pyskówki, a przynajmniej tak często, jak kiedyś. Śpię. Może nie że całe noce, ale zdecydowanie lepiej. To znaczy: w ogóle. I obawiam się, że spora część wydarzeń, ludzi oraz problemów, które mnie zabijały, przestaje mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
To jeszcze trochę potrwa. Wiecie, akupunktura polega na dawaniu organizmowi zadania do wykonania. Reszta zależy od tego organizmu, ale też duże znaczenie ma to, czy mu ułatwiamy pracę. Ja mam na przykład zalecenie do dystansowania się od problemów. Jak wiem, że coś mnie zdenerwuje, mam to omijać. Poza tym doktor kazał mi dbać o siebie, nie przemęczać się, dużo odpoczywać, regenerować siły, odpowiednio się odżywiać i chodzić na spacery. No i unikać infekcji. Również moja kilometrowa lista leków została poddana konstruktywnej ocenie, z której wyszło, że sporo preparatów niby pomagających na jakąś dolegliwość, rozwala mi coś innego i uniemożliwia odzyskanie zdrowia. Nie byłam zaskoczona, bo własne obserwacje doprowadziły mnie do podobnego wniosku.
Ale z tym ułatwianiem, to bywa jednak różnie, bo sama nie mieszkam, a życie w trybie specjalnym nie wzięło sobie wolnego z szacunku dla mojego leczenia. BlueBoy i jego ojciec też nie.
Piszę o tym wszystkim, żeby zachęcić was do nierezygnowania z siebie. I szukania metod, które wam pomogą. Bo czasami trzeba zmienić perspektywę. Ja zmieniłam. I na dobre mi wychodzi.
Nie, to nie koniec zabawy w jeża. Teraz robimy przerwę, ale po nowym roku wracam na drugą serię. No ale jak się przez tyle lat straciło zdrowie, to nie da się go odzyskać w cztery tygodnie, nie bądźmy śmieszni. A ja nagle zapragnęłam postawić się na nogi i jeszcze trochę pożyć.
© 2023, Jo. All rights reserved.