Przed wypadającą jutro 24 rocznicą ślubu urządziliśmy sobie małą wycieczkę. Na Ziemię Przodków.
Jeśli by wierzyć w znaki i zwiastuny, to raczej nie powinniśmy się szykować na ćwierćwiecze za rok. A nasz niedokończony wiejski dom można uznać za symbol – przy czym interpretację pozostawiam każdemu indywidualnie.
Dom rozpoczęty, niedokończony. Podciągnięty do jakiegoś tam stopnia i porzucony. Wykaszane przez Pitera chwasty wrócili z większą niż przed rokiem mocą i zawładnęły terenem, wywołując smutek i poczucie bezsensu.
Nie, nie chodzi o brak drzewek owocowych, kwiatów i jarzyn – tylko o wieczne niemożliwości. Wiadomo, że jeśli się nie jeździ, to wszystko szlag trafia. A się nie jeździ, bo na miejscu nie ma kibla. Tak brutalnie i wprost powiem. Jest syf, jak to na budowie. Są chwasty wyższe od człowieka (chyba, że mamy na myśli BlueBoya – to wtedy jeszcze nie). Nie ma gdzie usiąść. Nie ma wody, ani toalety. Dajemy radę wytrzymać tam góra dwie godziny, czyli mniej więcej tyle samo, ile zajmuje jazda z warszawskiego domu. W ten sposób nie da się niczego ogarnąć.
Ja na dom na wsi, na własne letnisko, choruję od ponad 20 lat. Wtedy – żebym miała gdzie wyjeżdżać z moimi upiornymi dziećmi w plener. Może gdybym miała taką możliwość, nie skasowałoby mnie zdrowotnie tak bardzo. Może nie zaliczyłabym tocznia, który mnie rozkłada przy każdych nerwach. Nie do odrobienia. Było – minęło, dzieci wyrosły, bez łapania oddechu na letnisku. Teraz – cholera wie, może z przyzwyczajenia? Bo nienawidzę niedokończonych rzeczy? Może żeby mieć gdzie uciec, kiedy obaj moi synowie dostają jakiegoś kosmicznego pierdolca, a mąż udaje, że niczego nie widzi i wszystko muszę sama ogarniać, a już nie daję rady?
Problem w tym, że się przeszacowaliśmy. Kredyt na dom wzrósł nam o drugie tyle i straciliśmy płynność finansową. Wyliczone cztery lata temu koszty budowy małego domku na wsi też można sobie pomnożyć kilkakrotnie. Odpuścimy temat, to jakbyśmy wyrzucili tę kupę kasy, która na niego poszła, do śmieci. Dokończyć nie ma za co. Nie mamy również czarodziejskiej matki chrzestnej, ani rodziców, którzy mogliby wesprzeć finansowo. Nie mam pojęcia, co z tym dalej robić.
Dom w stanie surowym zamkniętym i pole kanadyjskiej nawłoci. Oraz dwóch doprowadzających człowieka do ciężkiej depresji synów.
Idealne podsumowanie dwudziestu czterech lat małżeństwa.
© 2024, Jo. All rights reserved.