Wyprawka

Przełom sierpnia i września to taki trochę kłopotliwy emocjonalnie czas. Bo zaczynają się tematy szkolne, a ty stoisz w rozkroku, ponieważ niby teoretycznie twoje dzieci nie są już dziećmi, szkoły pokończyły, ale dorosłego życia nie zaczęły i nie zaczną i tak nie bardzo wiesz, gdzie jesteś, bo nic tu się nie zgadza z ogólnie przyjętymi paradygmatami.

Jednocześnie gdzieś tam pozostał wdrukowany schemat kupowania nowych zeszytów, kredek i kleju w tubce, bo przecież człowiek wspomina swoje dzieciństwo chyba przez całe dorosłe życie, a potem dochodzi mu własne potomstwo, więc jak w supermarketach pojawiają się te stosy akcesoriów uczniowskich, to mój mózg natychmiast znajduje się w małym papierniku z ubiegłego wieku i przeżywam wspomnieniową chwilę radości, bo do tej pory uwielbiam zapach papiernika, na równi z tym zimowym w warzywniaku. Poza tym kupowanie wyprawki było jedyną rzeczą, jaką lubiłam w szkole, więc ten sentyment jest nieunikniony.

Ale te zakupy… Od wczoraj próbujemy z Piterem zrozumieć, po jaką cholerę robi się teraz szkolne wyprawki??? I to wymagane przez szkołę! Nie że rodzice zapobiegawczy. Po co? W poprzednim ustroju miało to sens, bo te zeszyty, ołówki i spodenki gimnastyczne wraz z juniorkami rzucano do sklepów wyłącznie przed rozpoczęciem szkoły i gratulacje jeśli później komuś udało się kupić zeszyt w jednąłinię sześćdziesięciokartkowy. Ale TERAZ??? Kiedy wszystko można kupić w dowolnym sklepie przez cały rok??? Po cholerę komuś we wrześniu osiem bloków papieru kolorowego???

Pomoże mi ktoś rozwiązać tę zagadkę?

© 2025, Jo. All rights reserved.

1 Comment

Add Yours

Leave a Reply