Wszystkie drogi prowadzą do Werony

Kiedy tak siedziałam na balkonie w Aviglianie, załamana wynajętym mieszkaniem i wyczerpana po pięciu godzinach podróży z awanturującym się Jakubem, wiedziałam jedno: trzeba stąd spadać. Niestety Piter zdążył za to mieszkanie zapłacić, i to wcale niemało, do mojej siostry przenieść się wszyscy nie mogliśmy, bo Kuba by chyba eksplodował i naprawdę wisiała nad nami groźba totalnej klęski wakacyjnej. Łącznie z tym, że następnym razem nic by nie przekonało Kuby do wyjazdu do Włoch. A że nie mamy miejsca, w którym można by było go zostawić na tydzień czy dwa, oznaczałoby to i dla nas pożegnanie z włoskimi wakacjami for ever.

Wyjście było jedno: trzeba jakoś te wakacje uratować. I wtedy pomyślałam o Weronie.


Właściwie myśleliśmy o niej wcześniej, ale ani w jedną, ani w drugą stronę naszych podróży, nie mieli wolnych miejsc. Właściwie wszystkie weekendy w sezonie były obłożone. Ale może w środku tygodnia? Bo przecież z tej Avigliany uciekaliśmy w środę…

Nie mieliśmy pieniędzy na kolejną miejscówkę. Właściwie nasz wakacyjny budżet był wyczerpany (tylko ktoś mi zapomniał o tym powiedzieć… pewnie przez upał, czy co…). Ale istnieje coś takiego, jak wyższa konieczność, bardzo możliwe, że połączona z wyjątkową głupotą, i właśnie wtedy dopadła mnie taka faza (pewnie przez ten upał, czy co…). Naruszyłam moje święte zasoby i kazała Piterowi dzwonić do Agri.

Mieli wolny apartament.

W cholerę, najwyżej nie zrobię tych badań. Na coś umrzeć trzeba.

Werona

Agriturismo San Mattia jest dla mnie miejscem kultowym. Pisałam o nim wielokrotnie, więc nie będę was zanudzać. Tym razem uratowało nam wakacje. A może i więcej.

Apartament z klimatyzacją. Widok na Weronę. I basen. Niczego więcej nam nie było trzeba. Moi synowie zgodnie oświadczyli, że wolą dom z basenem niż nad morzem, co nas z Piterem nieco zamurowało (patrz: awantury o basen trzy lata temu), ale i ogromnie ucieszyło. Mimo burzy chłopaki przelecieli się wieczorem po pizzę i właściwie mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Ta ulga miała też niespodziewane oblicze. Otóż Jakub nagle nas poinformował, że w domu cioci było OK i następnym razem wolałby jednak nocować u niej. Nie wiem, czy ten następny raz kiedykolwiek nastąpi, ani czy wtedy Kuba podtrzyma swoją deklarację, ale miło było usłyszeć od niego takie wyznanie. Bo on rzadko kiedy miewa refleksję, że nie miał racji.

Następny dzień można by opisać tak:

Zajrzeliśmy sentymentalnie na Via Sommavale, gdzie niegdyś u Ederle mieszkała Key i spędzałyśmy tam wigilię. Teraz w domu Franceski jest winiarnia i pokoje dla gości… Dom Adwokata nieprawdopodobnie cichy… Wtedy mieszkało tam pięcioro dzieci, ich rodzice, moja sister… trudna chwila…

Upał. Spacer starą trasą. Na Ponte Pietra Jasiek zrobił mi zdjęcie w mojej wakacyjnej kreacji, składającej się z mało fotogenicznych elementów fatalnie nie-skomponowanej garderoby, ale za to pozwalającej przeżyć. Potem widzicie go wskazującego tablicę z poziomem wody na via Sottoriva – przypominam, że on ma 192 cm wzrostu (chyba już nikt nie ma wątpliwości, skąd się wzięła ta nazwa).

Nie, zdjęcia nie są po kolei – trzeba sobie poszukać właściwego obrazka.

Trasa, którą zawsze chodziłyśmy do miasta. Piazza Erbe. Kolejne magnesy na lodówkę do Klubu Łuczniczego i kalendarz dla Madre. Potem pomarańczowy* Tailes dla Kuby. Obiecany McDonalds’. Arena na Piazza Bra. Lody w La Romana. Powrót tylnymi ulicami w poszukiwaniu poczty, bo tylko na poczcie można kupić znaczki poza Włochy… (jednak na coś się przydaje nieturystyczna znajomość miasta 😉 ). Jeszcze zakupy w La Gironda (i kolejny blackout językowy Pitera). Powrót na Torricelle i znowu cykady wpadające w obłęd.

Graz

Żegnamy Weronę, a ja mam dziwne uczucie, że już tu nie wrócę. Jedziemy do hotelu w Austrii. Ponieważ nasz stały nocleg jest zamknięty z powodu remontu, Piter zarezerwował coś innego. Kuba nie jest zadowolony. Właściwie przez cały wyjazd truje nam o tym Oekotelu i gdzieś w połowie nawet pękłam i prosiłam Pitera, żeby może sprawdził, czy już się otworzyli. „Nie, mamy coś innego i teraz nie będę zmieniał.”

Dojeżdżamy na miejsce.

I na ten temat mam właściwie tyle do powiedzenia, że Piterowi zajęło pięć minut dodzwonienie się do Oekotelu, ustalenie, że już działają i mają wolne miejsca oraz dokonanie rezerwacji.

Kosztowało nas to dodatkowe 40 euro. Tak, można było tego uniknąć, zmieniając rezerwację choćby dzień wcześniej. Nie, nie mam pewności, że będziemy w tym roku obchodzić 25 rocznicę ślubu.

Oekotel

Oekotel po remoncie śmierdzi nowością. Moim zdaniem to nie był żaden remont. Oni po prostu wyburzyli stary hotel i zrobili go od nowa! Jeszcze nie do końca wykończony, ale jest czysto, nie śmierdzi starym olejem, łóżka nówki, łazienki nówki, nawet pomyśleli o dodatkowej słuchawce prysznicowej i nie jest się skazanym tylko na to sitko pod sufitem, regulowana klimatyzacja w pokojach, automatyczna wentylacja w łazienkach, duży parking z monitoringiem.

Nie, nie porównuję do tamtego hotelu w Graz. Tak se piszę.

Chłopaki w pełni szczęścia. Ja też. Na kolację jedziemy do Leo. Następnego ranka wracamy do Polski.


Co z tym nieobchodzeniem rocznicy ślubu?

Jak by to ująć…

Trzy godziny słuchamy kolejnego telco Pitera. Na autostradzie. Trzeba nie mieć cienia wyobraźni, odpowiedzialności ani czego tam chcecie, żeby mając dwudniową podróż z autystami na pokładzie, zgadzać się na takie rzeczy. Nie powiem, czego trzeba nie mieć, żeby nie powiedzieć: „Sorry guys, jestem ostatnie dwa dni na urlopie, zobaczymy się pojutrze w pracy.”.
Milczę jak grób. Ale chyba dotarłam do granic swoich możliwości.


  • Już tłumaczę, o co chodzi z tym pomarańczowym Tailesem. Otóż Kuba ma maskotkę Miles Tailes Prower żółtą. I strasznie nas męczy, że żółty jest w filmie, ale w grze jest pomarańczowy. A Kuba, że przypomnę, jest dość konsekwentny w swoim męczeniu. No i jak w sklepie z zabawkami na Via Mazzini zobaczyliśmy pomarańczowego Tailesa… No to sami wiecie co.

© 2025, Jo. All rights reserved.

2 Comments

Add Yours
  1. 1
    Jan Piotrowicz

    Fajnie było pojechać do Werony, chociaż na dwa dni. Warto było. Tak samo w Oekotelu nowiutkim po remoncie, po prostu trudno będzie to porównać z poprzednim wyglądem. Ale nowy hotel jest o wiele lepszy.

    • 2
      Jo

      Cieszę się, że lubisz Weronę i San Mattia. Dla mnie to miejsce wiele znaczy. Teraz, jak mają basen, mogłabym tam pojechać z wami nawet na tydzień – jakbym cudem wiedziała, skąd wziąć na to pieniądze…
      To zawsze będzie moje ulubione miejsce. Z sentymentem od 1991 roku…

Leave a Reply