Politycznie

Zajrzałam do Internetu. Niestety. I teraz zastanawiam się, jak w ogóle żyją ludzie, którzy mają rozbieżne poglądy ze swoimi małżonkami. Serio. Bo z opisów to wygląda na jakieś krwawe wojny domowe.

Nie muszę w domu rozmawiać o polityce. Prawdę mówiąc staram się tego unikać, bo politycy koszmarnie mnie wkurzają. Czasami się nie da, ale generalnie wolę rozmowy o dziedzictwie kulturowym Leonarda da Vinci. Albo Dúnedainów. Obojętne. Ale po tych ostatnich lekturach naprawdę zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdybyśmy z Piterem mieli skrajnie różne poglądy i ciśnienie na ich manifestowanie. I w ogóle jak to się dzieje, że ci toczący domowe wojny ludzie kiedyś tam postanowili iść razem przez życie? Bo przecież nikt im nie aranżował małżeństwa, prawda? Ani nie zmuszał do poślubienia tej właśnie osoby? Czyli problem sięga głębiej i jest o wiele poważniejszy… Bo te wszystkie wojny domowe, a potem szerzej patrząc: ogólnopolskie, świadczą o tym, jak bardzo nie potrafimy ze sobą rozmawiać, jak nie nauczyliśmy się dyskutować i jak brak nam szacunku dla drugiej osoby, mającej inne niż my poglądy.

Nie uczymy się tego w domu, nie uczymy w szkole, ani w przestrzeni publicznej. A były minister edukacji bez cienia skrępowania wychwala model rodziny z siedzącą cicho w domu, niewykształconą kobietą, dbającą o ognisko domowe i wracającego w środku nocy z libacji pana męża.

I mimo, że wkurw mam ogromny na każdą kolejną władzę, bo żadna nie raczy zauważyć potrzeb osób niepełnosprawnych i ich opiekunów, oraz konkretnie nienawidzę (a jest to mocne słowo) Tuska, za złamanie wszelkich obietnic wyborczych nam składanych, a do Trzaskowskiego mam uczucia podzielane przez sporą część warszawiaków, to mimo wszystko nie mogę sobie pozwolić na osobistego focha i zbojkotowanie najbliższych wyborów.

Źle się z tym czuję, bo zrobię coś wbrew samej sobie. I naprawdę byłam przekonana, że nie ma takiej siły, która by mnie zawlokła do lokalu wyborczego. Przed pierwszą turą przekonała mnie pani Anna, opiekunka socjalna byłego właściciela słynnej kawalerki Nawrockiego. A konkretnie jedno jej zdanie: „Jeśli nie chcesz, aby takie praktyki stały się normą w Polsce – idź na wybory” (cytat z pamięci). Przypomniało mi się to, co zawsze sama mówiłam: jeśli nie korzystasz ze swojego konstytucyjnego, ciężko wywalczonego przez poprzednie pokolenia prawa do wybierania władzy, nie masz potem prawa do krytykowania jej poczynań. Poczułam ciężar odpowiedzialności. Postanowiłam zacisnąć zęby i zagłosować.

Do oddania głosu na Trzaskowskiego w pierwszej turze, przekonała mnie ta wypowiedź: „Więc co robisz? Głosujesz na Rafała Trzaskowskiego. Tak, tego, który nie wzbudza w tobie dreszczu. Ale wiesz co? Ten wybór to nie walentynki – to wojna okopowa o resztki normalności w tym kraju. I w tej wojnie nie wybiera się dowódcy, który ładnie śpiewa przy ognisku. Wybiera się kogoś, kto może wygrać. (Piotr Darowny).

No i za chwilę tura druga. Ta decydująca. Nie o tym, kogo będziemy oglądać w telewizji, tylko o tym, jak będziemy żyć w najbliższych latach. I wjeżdża mi Dehnel. Którego może bym ominęła, ale że Quackie wspominał o nim kilka dni temu przy okazji moich rowerowych perturbacji, więc rzucam okiem. I czytam te słowa:


Jeśli mówicie: nie idę do drugiej tury, to OBOJĘTNE czy wygra Trzaskowski, czy Nawrocki, to znaczy, że jesteście UPRZYWILEJOWANI.
(…) To znaczy, że Wasze osobiste prawa i wolności nie wydają się zagrożone tym, czy do władzy dojdzie teraz Nawrocki, a w następnym cyklu parlamentarnym, po dwóch kolejnych latach rządów koalicji, która będzie blokowana przez prezydenta i podległy mu pseudo-TK, więc nie przepchnie żadnych ustaw – tym, że do władzy dojedzie koalicja PiSu z Konfą czy Braunem. Mówię: NIE WYDAJĄ SIĘ zagrożone, bo będą zagrożone tak czy owak. (Jacek Dehnel)

Całość znajdziecie u Dehnela. Warto. Zwłaszcza kiedy uważacie, tak jak ja, że nie ma znaczenia, kto zostanie prezydentem, bo to i tak niczego nie zmieni.

© 2025, Jo. All rights reserved.

Leave a Reply