Wiosna ’24 w Marcepanowym Ogrodzie

– Piteeer…
– No wiedziałem, zaczyna się…

Bardzo przepraszam, ale mamy drugą połowę marca. I ja osobiście mam nadzieję, że to jednak oznacza wiosnę. Nawet jeśli po drodze kilka razy zawróci, bo zapomniała kluczy, czy coś tam. Poza tym jak ostatnio wracaliśmy do domu, to moje oczy zaatakowały forsycje. A jak kwitną forsycje, to wiadomo: trzeba ciąć róże!

Poszłam więc do ogródka z sekatorem. Tak tydzień później, bo wcześniej nie byłam w stanie się zebrać, ale poszłam. Ciąć te róże. No i okazało się, że jest dramat. Bo skandalicznie zaniedbany przez ostatnie dwa lata ogród, postanowił mi strzelić focha. Bluszczem.

Ja bardzo lubię bluszcz. I wcale mi się nie kojarzy z cmentarzami, tylko ze starymi ogrodami – takimi z historią i charakterem. I kiedy przeprowadziliśmy się na Błonia Wilanowskie, a moja siostra robiła z tego powodu straszne wymówki (bo tam był już dojrzały ogródek, a tu jest pusto), to nie mogąc z braku finansów posadzić dorosłych drzew, posadziłam bluszcze. Możliwe, że trochę za dużo. No a że to było dziesięć lat temu, to te bluszcze się rozrosły i chyba postanowiły przejąć władzę… W sumie trudno je winić, bo jak wspomniałam: skandalicznie ten ogródek zaniedbałam.

Teraz, żeby dostać się do róż, musiałam wyciąć przejście w ścianie bluszczu, przy okazji odkrywając, że zajął on połowę chodnika i zadomowił się na naszej ogrodowej kanapie. Wyszły mi jakieś dwa worki tego, co wycięłam, ale dostałam się do rabatki z różami. I lawendą. Bo zaraz po cięciu róż powinno się przyciąć lawendę. I jak się rzuciłam z sekatorem na te róże i lawendę, to dwie godziny później chłopaki mnie wołali do domu ostatnim kawałkiem mojego urodzinowego tortu, bo gdybym nie skończyła na dziś tego szaleństwa, to jutro musieli by mnie karmić przez rurkę. Bo ja w ogrodzie dostaję amoku i tracę kontrolę nad sobą, czasem i rozsądkiem. I tak dobrze, że pamiętałam o blokerze UV…

Ogród o tej porze jest dość żałosny. Wszędzie pełno śmieci po zimie i trzeba uważać, żeby nie wejść w jakąś minę (jeśli wiecie, co mam na myśli…). Ale jednocześnie wraca życie. Słońce świeci. Ta morela, którą Piter od czterech lat próbuje usunąć, stoi cała w pąkach. Trzeba patrzeć pod nogi, żeby nie zdeptać fiołków. Magnolie się z nami droczą – szczególnie ta żółta cholera, co raz kwitnie, a raz nie. No i ciemierniki… Jezu, jak ja kocham ciemierniki! Posadziłabym je wszędzie, gdyby mnie Piter nie powstrzymywał!

Marcepanowy Ogródek jest biedny. Dwa lata remontów. Moja przewlekła niedyspozycja. Ciągłe trzymanie w bloczkach startowych akcji „wywozimy to na wieś”. Z pewnością zasługuje na lepszą opiekunkę. Ale daje mi szansę. Postaram się jej nie zmarnować. A Piterowi poradziłam, żeby nie robił sobie planów po pracy. Przez następny miesiąc…

© 2024, Jo. All rights reserved.

2 Comments

Add Yours

Leave a Reply