Dziś będzie medycznie, bo słowo daję: głupia jestem i niczego nie rozumiem, chociaż niby testy na inteligencję wychodzą mi ponad przeciętną.
Kuba od roku cierpi na dolegliwości gastrologiczne (jakby ktoś ewentualnie do tej pory się nie zorientował…), ja podobnie. I właśnie dzięki współdzieleniu z Kubą problemu, poczyniłam pewne obserwacje. Główna jest taka, że ordynowane przez specjalistów leczenie NIE DZIAŁA.
Mnie to w ogóle olali, nawet sensownego wywiadu nie przeprowadzili, tylko od razu walnęli IPP (dla szczęściarzy, którzy jeszcze nie wiedzą: inhibitor pompy protonowej – preparat zmniejszający wytwarzanie kwasu solnego przez żołądek). Kuba wywiad miał objawowy z drugiej ręki – czyli rodzice opowiadali o zauważonych reakcjach i problemach, ale sam pacjent nie udzielił żadnej informacji na temat swojego samopoczucia, co oczywiście jest ogromnym utrudnieniem diagnostycznym i wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Jeszcze Kuba miał przeprowadzone dodatkowe badania na bakterie, grzyby i pasożyty, u mnie skończyło się na dziesięciominutowej konwersacji, i otrzymaliśmy recepty.
Problem w tym, że po paru miesiącach leczenia nie ma zmian. Nadal Kuba ma problemy, nie codziennie, ale wracają. A przecież nie powinny. Lekarz przyparty do ściany przyznał, że podawane leki niczego nie leczą, nie przywracają równowagi i prawidłowego funkcjonowania, a jedynie łagodzą objawy. No to nie jestem pewna, czy o taki efekt mi chodziło.
Zirytowało mnie to (niezależnie od zmartwienia i wyczerpania chorobą), więc zaczęłam szukać informacji. Najpierw w źródłach medycyny konwencjonalnej, a kiedy ta nie dała wyjaśnień (a nie dała), sięgnęłam do alternatywnej. I zgłupiałam totalnie, o czym wam opowiem. Bo może ktoś mi pomoże to ogarnąć.
Kiedy do lekarza przychodzi pacjent z refluksem i zgagą, automatycznie dostaje IPP. Dolegliwości początkowo ustępują, ale zaczynają się problemy z trawieniem. Why? Zgaga wraca, lekarz zwiększa dawkę neutralizatora. Ale pacjent nie zdrowieje. Ponownie pytam: DLACZEGO?
Idę do znachorów. Znaczy medyków alternatywnych. Czytam: Właściwa ilość kwasu żołądkowego potrzebna jest nie tylko do „przerabiania” pokarmu – kwas ten stymuluje żołądek do produkcji enzymów trawiennych. Bo to jest taka współpraca: kwas zaczyna trawienie pokarmu, potem enzymy robią swoją część, jelita absorbują to, co enzymy przetworzyły, resztę organizm wydala. Proste.
Jeśli zmniejszymy ilość kwasu solnego – zabraknie enzymów trawiennych. W rezultacie jedzenie po prostu gnije w układzie pokarmowym, a powstające w tym procesie gazy „odbijają” nam się, otwierając zwieracz i powodując cofanie się treści pokarmowych. Efekt jest ten sam, co przy nadkwasocie….
Czyli mamy dwie przeciwstawne przypadłości, dające takie same objawy.
Jeśli organizm produkuje za mało kwasu solnego, a będziemy się leczyć na nadkwasotę, nie tylko nie uzyskamy poprawy, ale systematycznie będziemy pogarszać sytuację!
Dlaczego zatem lekarze przyjmują a priori, że pacjent cierpi na nadkwasotę i nie sprawdzają, czy aby to nie jest niedokwasota???
Obawiam się, że nie poprzestanę na postawieniu pytania powyżej. Pójdziemy dalej. Bo ja bywam ambitna i uparta, zwłaszcza kiedy coś mnie zirytuje.
Problemy trawienne są chorobą cywilizacyjną. Wiecie, że ja jestem druidka i wierzę w to, że człowiek jest po prostu częścią przyrody, tylko na swoje nieszczęście nie chce o tym pamiętać. No i nie pamięta. Żre syf, żyje w stresie, nie dostosowuje się do rytmu natury. I to go załatwia. Ewolucyjnie nasz organizm nie dotrzymuje tempa rozwojowi cywilizacyjnemu.
Jeśli zagłębić się w opracowania medycyny alternatywnej (naprawdę nie mam tu na myśli ziębopodobnych szarlatanów, tylko tradycyjną medycynę holistyczną), znajdziemy informacje na temat zaburzeń cywilizacyjnych. Wśród nich sporadycznie występuje nadkwasota, w przeciwieństwie do niedokwasoty – przykładów tej drugiej mamy na pęczki. I można nad nią popracować bez używania blokerów, które niczego nie leczą, a jedynie objawowo zatrzymują dolegliwości. Na jakiś czas. No i mają kupę skutków ubocznych oraz wchodzą w reakcje z innymi lekami, przepisywanymi na choroby, które często są skutkiem nieprawidłowej pracy układu pokarmowego. Heloł! Czy tylko ja siedzę na karuzeli?
Nie lubię eksperymentów na zdrowiu, ale chyba nie mam wyjścia. Dziecko mi cierpi. Ja mam fazy, że nie jestem w stanie wypić wody. Nolpaza rozwala mi żołądek. Wchodzi w reakcje z lekami przeciwbólowymi, bez których nie mogę umyć zębów czy podnieść szklanki. Muszę coś zrobić. Nawet wiem, od czego zacząć. Natomiast za cholerę nie wiem, dlaczego lekarze, specjaliści, którzy pokończyli właściwe nauki i powinni posiadać wiedzę o funkcjonowaniu organizmu ludzkiego, nie robią tego, co powinni: nie leczą.
Możecie mi to wyjaśnić?
© 2023, Jo. All rights reserved.