
Uwielbiam Rickmana jako aktora, osobowość i oczywiście za głos. Nie mogłam doczekać się polskiego wydania jego Dzienników. A teraz siedzę nad tą książką i się męczę.
Nie jestem pewna, czy te prywatne, robocze zapiski w ogóle powinny się ukazać w postaci książki. Przypominają listę rzeczy do zrobienia, albo bieżące notki, których sens pojmuje jedynie ich autor. Niektóre strony zawierają więcej przypisów, niż oryginalnej treści. Są jak wypakowana nazwiskami książka telefoniczna i spis tytułów filmów oraz przedstawień teatralnych, które Rickman konsumował niczym inni ludzie obiady i kolacje. Pojawiają się w nich ciekawe anegdoty, bo przecież Rickman funkcjonował w środowisku ludzi znanych ze scen i ekranów, więc i doświadczał różnych sytuacji, wartych plotkarskiego uwiecznienia, ale w przeważającej części mamy do czynienia z prostymi notatkami: tu byłem, tam muszę jechać, śniadanie w hotelu, próba, nagrania, przyszli goście. Lakoniczne zapiski dla własnej pamięci autora.
Tysiąc razy wolałabym jakąś dobrze napisaną biografię (na auto nie mielibyśmy co liczyć – Rickman wydaje się być ostatnią osobą, która by chciała coś takiego stworzyć), bo był człowiekiem nieprawdopodobnie interesującym, elokwentnym i celnym w typowo angielskim dowcipie, bo ta pozwoliłaby pobyć trochę w jego towarzystwie, choćby w czytelniczym wymiarze.
Piszę to z bólem serca: ta książka mnie dobija. Przede mną jeszcze pięćset stron. Nie wiem, czy dam radę. Jeśli coś się zmieni – uzupełnię ten wpis. Póki co jednak wolę obejrzeć dowolny film z jedną z niezapomnianych kreacji Rickamana, albo któryś z jego wywiadów.
Prawdziwie, do szaleństwa
Alan Rickman
w tłumaczeniu Marii Jaszczurowskiej
© 2024, Jo. All rights reserved.