Przerób owoców i warzyw trwa.
Bo nie wiem, jak u was, ale u mnie nie da rady inaczej. Muszą być własne dżemy, powidła, pomidory na zupę i sałatka. Częściowo z powodu moich alergii, ale powiedzmy szczerze: alergie to pikuś przy Tradycji.
Pamiętam piwnicę Babci Hali: równo ustawione na półkach słoiki z kompotami, konfiturą wiśniową i powidłami śliwkowymi. Zapewne było tego więcej, ale mnie się dzieciństwo kojarzy właśnie z kompotem, wiśniami i powidłami. No i jeszcze dżemem truskawkowym.
Moja Teściowa miała piwnicę bardzo podobną, tyle że wynosiliśmy z niej zamknięte w słoikach pomidory na najlepszą na świecie zupę pomidorową, sałatki w lekkiej marynacie i śliwki, jakich nigdzie się nie kupi.
Od przeprowadzki na Błonia Wilanowskie nie mam spiżarni, nad czym ogromnie boleję. Znaczy: nad brakiem spiżarni, nie – broń Boże – nad przeprowadzką. I po cichu kombinuję, jak by tu na wsi jakąś zrobić… Póki co muszę się zmieścić w kredensie i garażu.
No przecież, że nie JA, tylko słoiki!!!
Ja się nawet przymierzam do przeorganizowania części szafek i kredensów, żeby zmieściło się w nich więcej słoików, ale stale brak mi siły, żeby się tym zająć…
Wracając do domowych przetworów: też robicie? Niby bez sensu, bo w sklepach wszystko można kupić, a i trzymać nie ma gdzie w domu, ale… No właśnie, ALE. Kupcie gdzieś korzenne śliwki marynowane… Albo dżem z mirabelek. Powodzenia… Więc stoję przy tych garach i mieszam. A potem pakuję w słoiki.
Chyba, że mi ich zabraknie, co właśnie się stało. Mimo dowożonych przez Pitera kolejnych zgrzewek.
Słoików…. Słoików… Z nakrętkami z „guziczkiem”. A myśleliście, że czego?
Zatem pakuję pomidory we wszystko, co mi się po garażu pałęta, wyhaczając kilka słoiczków na wiśnie i zastanawiając się, jak upchnąć sałatki w podżemowe (małe dość przecież) opakowania.
A jeszcze śliwki… I koniecznie muszę zrobić w tym roku dynię!!!
© 2020, Jo.. All rights reserved.