Nie jestem znawczynią malarstwa i chociaż przez większość życia znałam życiorys i dorobek Van Gogha, ale traktowałam go jako „tego gościa od słoneczników” – które były w mojej ocenie uosobieniem drobnomieszczańskiego szyku (zwłaszcza w postaci taniej reprodukcji albo niewyszukanego plakatu).
Nie, to NIE JEST komplement.
Po uszach dostałam podczas pierwszej wizyty u Teściów… Owszem, na ścianie wisiały słoneczniki, a ja pomyślałam, że może jednak powinnam przestać lecieć w życiu stereotypami…
Potem były oczywiście te prowansalskie wakacje i hektary kwitnących słoneczników, ale przełomem, i to absolutnym, była multimedialna wystawa Van Gogh Alive. Ona nada jeździ po świecie, więc jeśli będziecie mieli okazję – koniecznie się wybierzcie. Koniecznie!
Gwiaździsta Noc mnie pokonała. Nie wyszłam poza ramkę.
Francuską kawiarnię kupiliśmy po mało udanej wystawie Rembrandta w Zamku Królewskim. Jak już się wzięłam za jej układanie, to mi Luna zeżarła kilka elementów. Wprawdzie BlueBoy natychmiast znalazł w Internecie identyczną, a Piter od ręki (co samo w sobie jest niebywałym wydarzeniem) ją kupił, zdaje się, że w UK, ale kiedy przyjechała – okazało się, że używają różnych form do cięcia i nie mogę częściowo ułożonego puzzla uzupełnić tym nowym, bo elementy mają inny kształt…
Wreszcie, wspierana w końcówce przez młodszego syna, dokończyłam dzieła, a dwa czy trzy tygodnie później przyszła przesyłka z ramą do puzzli.
Od wczoraj Van Gogh wisi na ścianie, koło Starego Sadu Dasi.
I wcale nie uważam żeby był kiczowaty!
PS.
Zgadnijcie, jakiego puzzla właśnie sobie zamówiłam na Allegro…
© 2020, Jo.. All rights reserved.